Tu się urodziłam
Stawiałam pierwsze kroki
Tu się uczyłam, tu pracowałam
Tej Ziemi serce swe
I miłość oddałam
Gdy wyjeżdżałam
Piece hutnicze mnie żegnały
A gdy wracałam one mnie
Ciepło witały
Hałdy, wagoniki, kominy i szyby
Głos syren radosny lub trwożliwy
Familoki życiem tętniące
Żurem i kołoczem z posypką pachnące
Tutaj wszyscy się znali
A w potrzebie z serca pomagali
Na weselach w sieni tańcowali
Na pogrzebach wspólnie
Zmarłego zegnali
W niedzielę wszyscy do parku
Śpieszyli, motorówką pływali
Krupnioki kosztowali
Wszędzie orkiestra grała
Tu hutnicy, tam górnicy
A jeszcze dalej inni tanecznicy
Fontanna w górę kolorami strzelała
Kształty zmieniała
Było gwarno, było swojsko
Dymy jak całun nas otulały
Sadze z góry spadały, z płatkami
Śniegu wirowały
Wagoniki wesoło turkotały po hałdach
Gołębie koła oblatywały
I do swych gołębników wracały
Dziś krajobraz nie ten sam
Familoków mało zostało
Bloki się pobudowało
Bloki - sypialnie ludzi pełne
Lecz życia w nich nie ma
Nie zna sąsiad sąsiada
Czasem tylko dzień dobry zagada
Powietrze przejrzyste się zrobiło
Ale nam hut i kopalń ubyło
Nie ma wagoników, nie ma kominów
A szyby w kawiarnie się zamieniają
I na kawę i ciastko zapraszają
Mamy szklane domy, fontanny, zieleńce
Mamy nowe place zabaw dziecięce
Mamy dużo zieleni, czystego słońca
Ale to nie tak do końca
Dziś na ulicy nie spotkasz górnika \
W mundurze galowym
Ani hutnika w hełmie stalowym
Mroźnej grudniowej nocy
Nie rozgrzeje żar z pieca
martenowskiego
Nie rozjaśni ciemności
Jego jasna łuna
Chciałabym tak nie wiele lub aż za wiele
Połączyć tamte czasy, tamtą atmosferę
Z tą nowoczesnością i techniką
Byśmy szczęśliwie tutaj żyli
Pracę, chleb i kołocz mieli
By nikt po śmietnikach nie grzebał
By dziecko nie prosiło o kromkę chleba
Halina Lipka